Z Nunakanu jedziemy autobusem do Sandakanu. Przez pięć godzin za oknami obserwujemy ciągnące się plantacje drzew palmowych (uprawianych dla oleju) które posadzono na miejscu wykarczowanej dżungli. Widok niesamowity i smutny zarazem. Wieczorem docieramy do Sandakanu.
Rano dzwonimy do lokalnej agencji turystycznej organizującej kilkudniowe pobyty w dżungli z pytaniem, czy moglibyśmy pojechać jeszcze dzisiaj. Udaje się, są dwa wolne miejsca. Siedziba agencji oddalona jest szesnaście mil od centrum Sandakanu, więc nie tracąc czasu wyjeżdżamy. Po przyjeździe na miejsce jedząc lunch, obserwujemy zjeżdżających się do biura współtowarzyszy naszej trzydniowej wyprawy do dżungli. Nagle w jednym miejscu koncentruje się kilkanaście białych osób co jest tutaj widokiem dosyć niecodziennym. Łącznie zbiera się 19 osób z całego świata, od Nowej Zelandii po Szwecje. Po lunchu dwoma autobusikami wyjeżdzamy w dwugodzinną drogę do rzeki, gdzie przesiadamy się na łodzie motorowe i rzeką zapuszczamy wgłąb ogromnego równikowego lasu. Po około godzinie drogi docieramy do obozu nad rzeką w samym centrum dżungli.
Na następne dwa dni zostajemy zakwaterowani w spartańskich szałasach, gdzie jedynym luksusem jest siatka rozwieszona dookoła leżącego na ziemi materaca, odgradzająca śpiącego delikwenta od wygłodniałych owadów. Po dżungli pływamy (obóz jest nad rzeką i mamy do dyspozycji łodzie) i chodzimy zarówno w dzień i w nocy. Zaliczamy wiele bliskich spotkań z przedstawicielami różnych dziwnych gatunków roślin i zwierząt, ale zawieramy również kilka przyjaźni w obrębie własnego gatunku.