Pierwszy dzien na lodzi na Mekongu za nami. Zajelismy miejsca na twardych laweczkach i plyniemy tak juz druga dobe. Laos z perspektywy rzeki wyglada przepieknie, choc zupelnie dziko i pusto. Piekny poranek, zalesione wzgorza zasnute mgla i lekki deszczyk...
Tak dotarlismy do Luang Prabang. Nazajutrz, bardzo wczesnym rankiem udalismy sie do miasta na tzw. Morning Alms Giving. Tylko dwa razy w roku podczas pelni ksiezyca, wczesnym rankiem mnisi zbieraja sie na ulicach miasta, zeby odebrac dary skladane im przez mieszkancow. Nadmiar darow oddaja biednym, czakajacym pomiedzy darczyncami, momentami ciezko zgadnac kto daje, a kto bierze. Generalnie bardzo dobra idea.
Dalej udajemy sie do Nong Khiaw. Ta droge przebylismy w ciagu 9 godzin mala lodeczka w pozycji siedzaco-skulonej. Jednakze bylo warto, bo widoki z tego orzeszka byly przepiekne i mozna bylo z bliska przyjrzec sie zyciu laotanczykow. Ludzie, w szczegolnosci dzieci wydaja sie byc beztrosko szczesliwi. Generalnie ludzie w Laosie nie za bardzo sie przemeczaja i wszystko jak Mekong plynie wolno i jest jakby troche zamulone.
Nong Khiaw okazalo sie jedna z ladniejszych, gorskich miejscowosci. Malutkie spokojne miasteczko, polozone w pieknej dolinie, pomiedzy ogromnymi wzgorzami polaczonymi starym mostem, spowite mglami.Gdyby takie miejsce znajdowalo sie gdzies w Europie byloby zapewne super popularnym kurortem.