Po południu lądujemy na Bali i ze stolicy wyspy, Denpasar jedziemy bemo (to tutejsza nazwa dla niezwykle popularnych w Indonezji mikrobusów) na północ do miejscowości Sanur, gdzie zatrzymujemy się w tanim hoteliku. Na kolacje pyszny tuńczyk na plaży i prawie cała butelka whisky ze sklepu bezcłowego, jeszcze z Australii.
Rano przy pomocy miejscowego bankomatu zaopatrujemy sie w większą ilość rupii i lokalnym transportem kierujemy sie do miasteczka Padangbai, które jest portem dla promów odpływających na Lombok, wyspę położoną na wschód od Bali. Po kilku godzinach spędzonych na promie lądujemy już grubo po zmroku w Lembar, porcie w południowej części wyspy. Pomimo, że w miasteczku panują już kompletne ciemności , udaje nam się w miarę szybko i bezboleśnie znaleźć przytulny hotel. Sprawy przybierają jeszcze lepszy obrót, gdy po chwili na naszym stoliku (wraz z ciepłym posiłkiem) lądują cztery duże piwka “Bintang”, które szybciutko kładą nas do łóżka.
Ponieważ dotarliśmy na Lombok już w nocy, dopiero następnego dnia możemy zobaczyć cokolwiek poza pyłem wirującym w światłach motorów pędzących po zakurzonej drodze i ciemnymi hotelowymi pomieszczeniami. A jest na co patrzeć. Lombok zachwyca urodą, o czym przekonujemy się dokładniej podróżując na pólnoc wyspy lokalnym transportem (znowu bemo). Wczesnym popołudniem docieramy do położonego na północnym wschodzie wyspy miasteczka portowego Bangsal gdzie w piekielnym upale i w towarzystwie przemiłych ”sprzedawców wszystkiego co tylko możliwe” spędzamy dwie godziny oczekując na publiczny prom. Prom ma nas zabrac na archipelag malutkich wysepek Gili znajdujących sie kilka kilometrów na północ od wybrzeża Lomboku. Wysepki Gili to prawdziwy mini - raj.